Amerykańscy naukowcy postanowili przyjrzeć się tej sprawie z bliska – dosłownie. Sięgnęli po dane z ogromnego projektu badawczego, który od dekad śledzi losy tysięcy Amerykanów, począwszy od ich nastoletnich lat aż po wiek średni. W badaniu tym nie tylko pytano uczestników o styl życia, stan zdrowia czy poziom edukacji, ale też pobierano próbki krwi, oceniano zdolności poznawcze, a nawet zaglądano do ich mózgów na poziomie molekularnym. Po co? Żeby sprawdzić, czy choroba Alzheimera – a właściwie to, co do niej prowadzi – naprawdę zaczyna się dopiero wtedy, gdy włosy już siwieją.
Wyniki okazały się niepokojąco jasne: nawet u ludzi między dwudziestym czwartym a czterdziestym czwartym rokiem życia da się dostrzec sygnały, które mogą zwiastować przyszłe kłopoty z pamięcią. I nie, nie chodzi tu o geny, które są jak zakodowana klątwa – te, jak się okazuje, w tej grupie wiekowej nie miały większego znaczenia. Za to inne rzeczy – jak ciśnienie krwi, poziom aktywności fizycznej, dieta czy obecność przewlekłego stanu zapalnego – zaczęły układać się w niepokojąco znajomy wzór.
Badacze użyli specjalnego wskaźnika ryzyka, zwanego CAIDE score. To taka złożona miarka, która łączy różne dane na temat zdrowia i stylu życia, i na tej podstawie szacuje ryzyko rozwoju demencji w przyszłości. Okazało się, że im wyższy wynik w tej skali, tym gorsze rezultaty uczestnicy uzyskiwali w testach pamięci i koncentracji – nawet jeśli byli jeszcze stosunkowo młodzi. Niektórzy mieli trudności z przypominaniem sobie listy słów, inni gorzej radzili sobie z prostymi zadaniami wymagającymi skupieni
Ale to nie wszystko. W krwi części uczestników wykryto podwyższone poziomy białek takich jak Tau czy neurofilamenty, które zwykle pojawiają się wtedy, gdy w mózgu zaczyna dziać się coś niedobrego – neurony obumierają, połączenia zanikają. To tak, jakby mózg – nawet młody – zaczynał gubić nitki własnej sieci. Towarzyszył temu stan zapalny – cichy, przewlekły, niewyczuwalny na co dzień, ale systematycznie podgryzający układ nerwowy od środka.
Co ciekawe, wspomniany wcześniej gen APOE ε4, często kojarzony z chorobą Alzheimera, nie grał tu pierwszych skrzypiec. Wśród młodszych uczestników jego obecność nie przekładała się wprost na wyniki poznawcze ani nie była jednoznacznym sygnałem zagrożenia. To trochę tak, jakby gen siedział cicho w kącie, czekając, aż reszta świata – dieta, stres, ruch, sen – zrobi swoje.
Z tego wszystkiego wyłania się obraz, który może nieco zaniepokoić, ale też dać nadzieję. Z jednej strony okazuje się, że procesy prowadzące do choroby Alzheimera mogą zacząć się znacznie wcześniej, niż sądziliśmy. Z drugiej – wiele z tych procesów nie jest nieuniknione. Nie są zapisane w DNA jak wyrok. Są związane z tym, jak żyjemy – co jemy, jak śpimy, czy się ruszamy, jak dbamy o serce. Bo tak, serce i mózg to zgrany duet – jeśli jedno kuleje, drugie długo nie pociągnie.
Czy to znaczy, że wszyscy jesteśmy na kursie kolizyjnym z demencją? Niekoniecznie. Ale może warto przestać traktować sprawność umysłową jak coś, co „się ma” albo „się traci” dopiero na starość. Może już teraz – między jednym spotkaniem a drugim, między siłownią a kolacją – warto zadać sobie pytanie: jak będzie wyglądać mój mózg za trzydzieści lat? Bo być może właśnie teraz piszemy jego przyszłą historię. Tylko jeszcze o tym nie wiemy.